Józef Drążkiewicz

"Za cara" na ulicy Świętego Wawrzyńca

Urodziłem się w Sierpcu, 24 kwietnia 1904 roku. Według opowiadań rodziców, przyszedłem na świat na tak zwanym Lorecie (obecnie ul.Kościuszki), w domu cieśli Dębowskiego. Dom ten, drewniany, po dziś dzień istnieje i znajduje się za domem Chrapkowskich, po lewej stronie (gdy się idzie w kierunku cmentarza).

Gdy w 1907 roku rodzice moi budowali własny murowany dom przy ul.Św.Wawrzyńca (istnieje on do obecnej chwili pod nr 15), według opowiadań mojej mamy, jako trzyletni dzieciak uderzony zostałem niechcący szpadlem w głowę. Mama myślała, że już jestem zabity i ten wypadek okropnie przeżyła (tym boleśniej, że nim ja przyszedłem na świat, zmarł rodzicom starszy syn, Jan). Szczęśliwie jednak nic tragicznego się nie stało.

Z moich dziecinnych lat zapamiętałem, że w domu moich rodziców na górze mieszkali Szymanowscy, Przeradcy, później, fotograf Stanisław Rutkowski, który pracował w Starostwie Powiatowym w Sierpcu jako referent spraw wojskowych. Starszy pan Szymanowski pracował w urzędzie akcyzowym, nosił specjalny uniform i czapkę, a pan Stefan Przeradzki był też jakimś urzędnikiem ale chodził ubrany po cywilnemu. Na dole od frontu mieszkała duża, tęga kobieta nazwiskiem Przygudzka. Jej córka, Anna, wyszła za mąż za żołnierza rosyjskiego,który nazywał się Morozow. Na jej weselu było dużo oficerów rosyjskich, którzy mnie obdarowali różnymi słodyczami. Miałem wtedy chyba 7 lat.

Na ul.Św.Wawrzyńca, naprzeciw domu Pacera, mieszkał szewc Alojzy Dębski. Był to przystojny, ładnie ubierający się kawaler. Miał nowy rower i zawsze w niedzielę, letnią porą, tym rowerem wyjeżdżał na spacer. Nie mogłem się doczekać niedzieli, kiedy on będzie wyjeżdżał, gdyż byłem bardzo ciekawy, jak można na dwóch kołach jechać. To był pierwszy rower jaki zobaczyłem. Wyjeżdżał szosą w kierunku Płocka, a ja biegłem za nim aż do parku, a czasami i dalej, aż za tak zwany szlaban wskazujący koniec miasta.

W parku, gdy było ciepło i pogodnie w każdą niedzielę grała rosyjska orkiestra wojskowa. W Sierpcu było sporo wojska rosyjskiego, część stacjonowała w koszarach przy ul.Piastowskiej, należących do Zaleśkiewicza, a ostatnio do Juliana Trębińskiego. Były też koszary drewniane przy ul.Białobłockiej (obecnie ul.Mickiewicza), w których stacjonowała artyleria rosyjska. Przy ul.Płockiej znajdowała się ujeżdżalnia koni, duży, długi murowany budynek, tak zwany "Maneż". W latach późniejszych w budynku tym, po dokonaniu zmian, uruchomiona została fabryka maszyn i narzędzi rolniczych "Sierpczanka", zatrudniająca około 150 ludzi. Dyrektorem tej fabryki był inż. Irowiec, a później inż. Szaniawski. Zatrudnionych było w tej fabryce wielu ślusarzy, giserów, tokarzy, stolarzy, malarzy, kowali i prostych robotników. Ja też w tej fabryce pracowałem, jako uczeń modelarski, od 21 sierpnia 1921 roku do dnia 11 lutego 1922 roku. Zwolniony zostałem z powodu redukcji uczniów. W biurze wspomnianej fabryki pracował, aż do jej likwidacji w 1923 roku z powodu kryzysu gospodarczego, rodowity mieszkaniec Sierpca - Antoni Młotowski, zamieszkały przy ul.Piastowskiej 30, który w wieku 96 lat zmarł w dniu 21 grudnia 1992 roku. Na tym miejscu, gdzie była dawniej fabryka, znajdują się teraz magazyny i hurtownie. Istnieje jeszcze dom mieszkalny, murowany, z czerwonej cegły, który dawniej pobudowany został dla dyrekcji fabryki.

Przed uruchomieniem szkoły powszechnej, w domu Trębińskiego przy ul.Piastowskiej (dawniej koszary), istniały w Sierpcu prywatne szkoły. Pierwsza przy klasztorze, w której uczyła nauczycielka Benbenkowska i Józef Wierzbowski, druga przy ul.Benedyktyńskiej (gdzie później znajdował się przytułek dla sierot), w której uczyli nauczyciele Dębski i Girzyński. Trzecia szkoła mieściła się na ul. Wojska Polskiego - uczyła w niej Maria Gościcka. Ponadto na ul.Płockiej, gdzie dawniej istniała pocztą naprzeciw obecnej księgarni, istniała na górze pensja Anny Piniarowicz. Do niej mogły uczęszczać tylko dziewczęta z zamożnych domów.

Naukę rozpocząłem w szkole Dębskiego i pamiętam, jak codziennie pod koniec lekcji śpiewaliśmy "Boże, cara chranij". Z dziecinnych lat zapamiętałem, że na tak zwanych Drzymałach w Sierpcu, w domu Sylwina Smolińskiego, mieszkał starszy wiekiem oficer rosyjski, który zawsze w niedzielę przychodził do kościoła farnego na wotywę. A była w Sierpcu i cerkiew prawosławna (obecnie mieści się tam Sąd Rejonowy), do której i ja z ciekawości przychodziłem, aby zobaczyć jak się modlą Rosjanie. W dzieciństwie zaprzyjaźniony byłem z Sieńką Lebiediewem i drugim chłopcem - Aloszką, którzy zamieszkiwali w jednym z domów na ul.Św.Wawrzyńca. Chłopcy ci wywodzili się z dobrze sytuowanych rodzin, posiadali dużo ładnych zabawek, jakich ja mieć nie mogłem. Owe zabawki przybliżały mnie do nich i najlepiej się z tymi chłopcami bawiłem mimo tego, że byli Rosjanami. Ojciec Aloszki był oficerem, a Sieńki Lebiediewa urzędnikiem celnym. Pamiętam gorące lato 1913 roku, kiedy odbywał się pogrzeb, w którym brało udział dużo wojska na koniach z różnymi orkiestrami. Był to pogrzeb ojca Aloszki, który nazywał się Anton Niepostyn. Kąpiąc, utopił się w naszej rzece na tak zwanych "Glinkach", za młynem Gawrońskiego.

W sierpniu 1914 roku, kiedy miałem 10 lat, wybuchła wojna światowa. W jakiś czas potem pani Lebiediewa, wraz ze swym synem Sieńką, wyjechała z Sierpca, a matka Aloszki Niepostyna pozostała na miejscu. Nie mając środków do życia, wszystko co posiadała, zaczęła sprzedawać ratując życie. W końcu w strasznej biedzie zmarła, pozostawiając na pastwę losu małoletniego syna i jeszcze młodszą córkę, imienia jej nie pamiętam. Ludzie z mojej ulicy przez dłuższy czas przynosili tym dzieciom pożywienie. Ja również co tylko mogłem przynosiłem dzieciom przez dłuższy czas. Jaki los później spotkał te dzieci nie wiem. Starszy ludzie opowiadali, że zabrały je władze rosyjskie opuszczając Sierpc.

Po wybuchu wojny zaczęło przybywać coraz więcej wojska rosyjskiego: piechoty, kawalerii, artylerii. Niektóre oddziały przez dłuższy czas obozowały w Sierpcu, rozkładając się na końskim rynku, koło kościoła ewangelickiego, gdzie wznosi się teraz szkoła powszechna nr 1. Inne tylko przejeżdżały, kierując się gdzieś dalej. Często przychodziłem do tych żołnierzy, gdy w południe jeździli z końmi do wodopoju. Jeździłem wraz z nimi, ponieważ lubiłem konie. Najczęściej pojono konie w dole rzeki, gdzie obecnie znajduje się szpital. Jeżeli wojsko stacjonowało na Starym Rynku to prowadziło konie przez ulicę Doły. Na rogu tej ulicy znajduje się dom murowany zegarmistrza Stopińskiego. Pewnego razu spóźniłem się, lecz widząc jak jeden z żołnierzy jedzie na koniu do wodopoju a drugiego konia trzyma przy sobie, biegnąc zacząłem go prosić żeby mi pozwolił wsiąść. Żołnierz powiedział, że ten koń nie pozwoli siedzieć na sobie, a ponieważ w dalszym ciągu usilnie go prosiłem, żołnierz podjechał pod duży kamień (w miejscu, gdzie obecnie znajduje się kostnica szpitalna), dał mi kostkę cukru żebym "oswoił" konia i poklepał go po karku. Kiedy zrobiłem to wszystko, kazał mi wsiąść na konia. Wtedy koń momentalnie wspiął się do góry, a schyliwszy łeb, zrzucił mnie na dół. Od tego czasu już na konie wojskowe nie wsiadałem, ale do żołnierzy rosyjskich często przychodziłem i z nimi rozmawiałem.

Po kilku miesiącach wojska rosyjskie opuszczając Sierpc, dokonały zniszczenia sprzętu wojskowego, zmagazynowanego w "Maneżu", paląc go na stosach i niszcząc w różny sposób. Przez kilka dni paliły się suchary, broń, amunicja. Bywały wypadki w ludziach. Pierwszemu wypadkowi uległ mój znajomy, Marian Turalski z ulicy Białobłockiej, któremu wybuch amunicji zranił prawą rękę. Dużo karabinów i nowych świecących szabel w pochwach, można było znaleźć w naszej rzece, przy moście żydowskim.

Mosty drewniane: jeden przy kaplicy Św.Jana, drugi żydowski przy ulicy 11 Listopada, zostały zaminowane i wysadzone w powietrze. Od tej detonacji w nocy, w naszym domu wyleciały z okien wszystkie szyby. Po tych wydarzeniach, dopiero po kilku dniach do Sierpca wkroczyli Niemcy. Ludzie starzy zaczęli pogadywać pomiędzy sobą, że w wojsku rosyjskim nastąpiła zdrada, ponieważ zanim do Sierpca przyszli Niemcy, Rosjanie z powodzeniem mogli sprzęt wojskowy zabrać z sobą, a nie niszczyć go.

Z rękopisu udostępnionego przez Autora