Józef Drążkiewicz

Muzykowanie. Sierpienica. Jeziórka.
- Sielskie dzieciństwa w cieniu Wielkiej Wojny
(lata 1914 - 1920)

Straszne lata pierwszej wojny światowej, aż do końca pierwszej połowy 1920 roku, były dla mnie - o dziwo - latami beztroskiej, złotej, wesołej, "zielonej" młodości. Wprawdzie oprócz zajęć szkolnych, dla młodzieży brak było jakichkolwiek kulturalnych rozrywek, ale każdy na swój sposób jakoś te rozrywki tworzył. Mnie od najmłodszych lat najbardziej interesowała muzyka na skrzypcach. Gdy byłem jeszcze małym chłopcem, w prezencie od lokatora mieszkającego w domu moich rodziców, Franciszka Lewandowskiego, otrzymałem skrzypce i na nich zacząłem uczyć się grania. Początkowo brałem lekcje u Żyda Gierlica, który grał bardzo ładnie, a później zapisałem się do Stowarzyszenia Muzycznego w Sierpcu pod nazwą "Lira", którego kierownikiem i nauczycielem muzyki był Rosjanin Borys Ignatienko. Do tego stowarzyszenia, tworzącego orkiestrę smyczkową, należało około 25 osób, m.in. Stanisław Wenderlich (późniejszy profesor Liceum), Stanisław Rutkowski, fotograf i późniejszy referent spraw wojskowych, Sławomir Chyrzyński - utalentowany skrzypek, Ryszard Chojnacki, Ryszard Bieniecki, Zenobiusz Majorkowski i wielu innych, których nazwisk nie pamiętam. Niektórzy z nich byli już "pod wąsem", ja byłem chyba najmłodszy. Siedzibą Stowarzyszenia Muzycznego był dom drewniany w podwórz przy ul.Płockiej nr 5 (właściciela Sztendermajera), tam gdzie później przez długie lata, we frontowych pomieszczeniach od ulicy, był sklep z czapkami i pracownia czapek Żyda Gągoły (później Piotra Rogowskiego). Codziennie w różnych godzinach odbywały się lekcje nauki grania, a zawsze w każdą sobotę - ogólne granie. Za naukę trzeba było płacić, jak na ówczesne czasy, dosyć drogo. Graliśmy utwory popularne, takie jak: "Dumanie lirnika", "Hej w duszy mej tęsknota gra", marsze "Napoleoński", "Bułgarski" i wiele innych. Posiadam jeszcze niektóre nuty i skrzypce, ale już nie te, na których się uczyłem, lecz inne, w dobrym stanie - mój osobisty najdroższy skarb.

W Sierpcu zamieszkiwało dużo Żydów. Gdy nadchodził dzień szabasu, odbywali długie spacery po mieście ulicami: Płocką, Piastowską, przez Stary i Nowy Rynek aż do mostu przy klasztorze. Żydzi byli muzykalni i lubili muzykę. Jak graliśmy w soboty, to ich bardzo dużo przychodziło do nas, w podwórze i wsłuchiwało się w muzykę. Niedługo jednak to nasze muzykowanie trwało. Borys Ignatienko z Sierpca wyjechał (wojna), a po nim już nie było nikogo, kto by orkiestrę prowadził i uczył grania. Stowarzyszenie "Lira" rozwiało się i już nie odrodziło. Przez długi czas, ja osobiście bardzo odczuwałem brak Stowarzyszenia, nie wiedziałem co ze sobą zrobić, raz, że bardzo lubiłem grać a dwa, że lubiłem to Stowarzyszenie. Od tego czasu posmutniał Sierpc. Jedynym miejscem, gdzie można było usłyszeć ładną muzykę, było kino przy ul.Płockiej, niedaleko młyna Rudowskiego. W kinie tym, podczas seansu, grał Żyd Gierlic ze swoją orkiestrą smyczkową, składającą się z czterech osób, samych Żyków. Nam, jako uczniom gimnazjalnym, noszącym szkolne czapki i mundurki, nie wolno było chodzić do kina, ponieważ zimą wolno nam było chodzić po ulicach tylko do godziny 800 wieczorem, a z kina wracano później. Nie zważając na rygory szkolne przebierałem się w inne ubranie i czapkę i do kina często chodziłem, nie tyle aby obejrzeć film a przeważnie dlatego, żeby posłuchać ładnej muzyki. Wracając z kina nieraz wstępowałem do zegarmistrza Margla i u niego kupowałem sobie struny do skrzypiec aby pograć, chociaż było późno i w domu już spali. W ten sposób uczyłem się na pamięć utworów Gierlica. Margel był starym już Żydem, pracowitym człowiekiem. Swój sklepik zegarmistrzowski, w którym pracował i przesiadywał do późnyxh godzin nocnych, posiadał przy magistracie. Dziś po tym budynku nie pozostał żaden ślad.

W poszukiwaniu rozrywek często przychodziłem do Zbierzchowskich mieszkających za mostem na Lorecie. Tam zbieraliśmy się z różnymi instrumentami w dużej altanie nad rzeką i graliśmy różne utwory. Tworzyliśmy amatorski zespół, w którym występowały skrzypce, gitara i mandolina. Ja, jak zwykle, grałem na skrzypcach, na gitarze Szkodziński - mój kolega szkolny, a Władysław, Eugeniusz i Aleksander Zbierzchowscy grali na mandolinach. Nieraz dołączał się do nas Wacław Kiełczyński z Czałpina (zginął w 1939 roku na wojnie jako oficer Wojska Polskiego, w stopniu podporucznika). Nie było wtedy radia, telewizji ani muzyki mechanicznej, tak udostępnionej i rozpowszechnionej obecnie (jej początki to katarynka i gramofon). Nic więc dziwnego, że w "cichym" mieście jakakolwiek muzyka przyciągała do siebie ludzi. Zdarzało się, że gdyśmy grali w altanie, słuchało nas mnóstwo ludzi zebranych na moście.

Naprzeciwko Zbierzchowskich, po drugiej stronie rzeki, znajdował się przystanek z łódkami o ładnych nazwach: "Krakus", "Wanda", "Mewa". Łódki wynajmował p.Pilkiewicz za niedużą opłatą i można było popływać sobie nimi po rzece Sierpienicy w granicach od młyna Wojciechowskiego na Bobrowie do młyna wodnego Gawrońskiego (późniejszy właściciel Kłobukowski). Obecnie już nie ma ani młyna na Bobrowie za cmentarzem ani młyna Kłobukowskiego. Młyn na Bobrowie, zdewastowany został w latach 1947-1948, a Kłobukowskiego spalony w 1962 roku.

W tamtych czasach Sierpienica przepływająca przez miasto i okolice Sierpca była dość głęboka i posiadała wiele naturalnego uroku, różne zakręty, zarośla. Rosły przy niej wysokie drzewa - topole, olchy, wierzby i inne. Nie była tak ogołocona jak po roku 1968, kiedy to nastąpiła jej regulacja i wykarczowanie drzewostanu. Dawniej w tej rzece łowiono ryby na wędki i inny sprzęt rybacki, jak podrywki, kłomie itp. Ryb i raków było pod dostatkiem dla amatorów. Przejazd spacerowy łódką po spiętrzonej rzece przy dźwiękach muzyki dawał wielką przyjemność i radość ludziom młodym, a niekiedy i starszym. Szkoda, że z ładnej rzeki, w której rosły kwiaty wodne a na brzegach niebieskie niezapominajki, zrobił się zwykły kanał, letnią porą cuchnący i pozbawiony naturalnego piękna. Wspominam o tym ze smutkiem. Powycinanie drzewostanu i zniszczenie innej rośliności przy rzece wpłynęło bardzo ujemnie także na stan ptaków. Dawniej, gdy nadszedł maj, na przyrzecznych drzewach śpiewały różne gatunki ptaków, a najwięcej i najładniej słowiki, przez całe noce, aż było żal kłaść się spać. Od kilkunastu lat słowiczy śpiew zupełnie zaginął.

Oprócz zespołu amatorskiego muzycznego, o którym wspomniałem, my, chłopcy, tworzyliśmy jeszcze inną "szajkę" koleżeńską. W Sierpcu przy ul.Płockiej, naprzeciwko zegarmistrza Romana Stopińskiego, stał duży dom murowany (później został zniszczony przez wojnę), mieszkał w nim mój kolega Paweł Wyczałkowski, brat Aleksandra Wyczałkowskiego, profesora gimnazjum w Płocku, który został stracony w 1940r. w Katyniu. Ojciec Pawła, stary Wyczałkowski, był wdowcem i posiadał duży sklep spożywczy. W tyle domu znajdowała się oszklona weranda, która służyła jako miejsce naszych zbiórek.. Nazywaliśmy ją hotelem "Brystol". Gdy było pogodnie i ciepło, zbieraliśmy się na łące nieżyjącego już Illera, na którą przez rzekę trzeba było przechodzić po drewnianych ławach. Niestety, częste zbieranie się w "Brystolu" nie było możliwe ze względu na ojca Pawła, który napędzał swego syna i nas do nauki i ze względu na mieszkającego w tym domu doktora Gumowskiego, który przez werandę przechodził na podwórze.

Grupę koleżeńską stanowili Zygmunt Nadrowski (rodzice jego posiadali duże gospodarstwo w Sierpcu), Henryk Chmielewski, Paweł Wyczałkowski, Fredek Chyrzyński, Bronisław Lipczyk, Julian Kędzierski (ojciec jego przez wiele lat posiadał restaurację na Nowym, Rynku). Iller wypędzał chłopaków z łąki, bo mu ją deptali, ale mnie i Pawła Wyczałkowskiego lubił i mieliśmy u niego pewne względy.

Gdy nam się znudziło pływanie na łódkach po rzece, chodziliśmy na Jeziórki popływać w korycie służącym miejscowemu gospodarzowi do karmienia kaczek. To było spore jeziorko na południowym skraju Sierpca, przy którym mieszkali rolnicy: Iwiński i Kowalski. Rozległe i zamulone jeziorko służyło głównie do pojenia bydła i koni. Było też w nim dużo ryb, a także niezliczone ilości żab, które w lecie urządzały swoje koncerty. Tu zaczynała się piaszczysta droga obsadzona wysokimi topolami, prowadząca w stronę wsi Piaski i Piastowa.

W latach okupacji 1940-1941 Niemcy, przy niewolniczej pracy Żydów i Polaków przetrzymywanych w obozie karnym, oczyścili i uporządkowali ten zbiornik wodny, nadając mu kształt kwadratowy. Poprzednio jezioro od strony północno-wschodniej łączyło się z kanałem dość głębokim, nazywanym "Moczydłem". Został on zasypany przy porządkowaniu Jeziórek (w tym miejscu pobudowano przedszkole i plac zabaw na powietrzu).

Z rękopisu udostępnionego przez Autora