Józef Przybyszewski

Mieszkałem w sierpeckim getcie

Przedwojenny Sierpc był właściwie miastem polsko-żydowskim. Pamietam doskonale jak życie tych dwóch narodowości przenikało się.

Żydzi mieszkali na terenie całego miasta, choć właściwa dzielnica żydowska rozciągała się od dzisiejszego placu Kardynała Wyszyńskiego po obu stronach ulicy 11 Listopada (przed wojną Warszawskiej), zabudowanej ciasno drewnianymi domami. Żydzi opanowali handel w mieście. Prowadząc różnego rodzaju sklepy, sklepiki i kramiki byli tak silną konkurencją dla Polaków, że w Sierpcu przed wojną utrzymało się zaledwie kilka polskich sklepów. Powodem tego było skupienie w ręku Żydów także produkcji (właściciele fabryk) i ich wyjątkowa narodowa solidarność. Fakt ten sprawiał,że Polak chcąc uzyskać jakikolwiek dochód, musiał sprzedawać towar drożej.

Stosunki międzi Polakami i Żydami układały się - mimo wskazanych wyżej okoliczności - raczej poprawnie. Jeśli dochodziło do jakichś ekscesów skierowanych przeciw Żydom, to były to raczej wybryki dzieciaków, nie pochwalane przez dorosłych. Częstym zjawiskiem było mówienie sobie po imieniu, świadczenie wzajemnych usług. Żydzi kupowali mleko od polskich rolników, sprzedawali chrześcijanom po niższych cenach niekoszerne mięso. Sami Polacy chętnie korzystali z usług żydowskiej inteligencji, jak chociażby doktora Mynca, mieszkającego w pobliżu kościoła Świętego Ducha, czy dentysty Hillera (róg ulicy Piastowskiej i Narutowicza), ceniąc ich wiedzę i odnosząc się do nich z właściwym szacunkiem i poważaniem. Sytuacja zmieniła się dopiero na kilka miesięcy przed wybuchem wojny. Ulegając niemieckiej propagandzie, Polacy zaczęli tworzyć bojówki wrogo nastawione do Żydów. To one były odpowiedzialne za wybijanie szyb w żydowskich sklepach, malowanie farbę okien i drzwi domów.

Zastraszeni Żydzi po zapadnięciu zmroku nie mieli odwagi wychodzić na ulicę.

Wojna i wejście Niemców postawiło Polaków i Żydów na powrót po jednej stronie, choć jak wiadomo, los ludności żydowskiej był o wiele tragiczniejszy. Mogę o tym mówić przytaczając mnóstwo faktów, gdyż byłem naocznym świadkiem licznych zdarzeń. A to z tego powodu, że jak wiele polskich rodzin, mieszkałem pośród Żydów po sąsiedzku w domu, który otrzymałem od dziadków żony przy ulicy Daszyńskiego (dziś ulica Podgórna). Pierwszym poważnym posunięciem Niemców w stosunku do Żydów było utworzenie getta, co nastąpiło jesienią 1939 roku. A ściślej mówiąc, skupienie ludności żydowskiej na jak najmniejszym terenie - po obu stronach obecnej stacji CPN. Na miejsce wysiedlonych z tego terenu rodzin polskich sprowadzano Żydów z innych rejonów miasta. Byli to w większości ludzie ubożsi, gdyż znaczna część inteligencji żydowskiej, świadoma prowadzonej przez Niemców polityki, wcześniej opuściła miasto. Dotyczyło to m.in. jednej z naszych sąsiadek, przyjaciółki żony Dandusówny, która tuż przed wojną wyjechała do Palestyny. Wysiedleni Polacy zostali przeniesieni na inny teren miasta lub wywiezieni na południe Polski, do góralskich wiosek w pobliżu Zakopanego. Na terenie getta pozostały tylko dwie polskie rodziny - malarz Białecki pracujący dla Niemców, odnawiający między innymi budynek Landratu (obecnie budynek sądu) i moja rodzina. Za mną wstawiła się Niemka, pani Lange - właścicielka sklepu rybnego. Pracowałem u niej jako dostawca, dwa razy w tygodniu furmanką dowożąc ryby. W związku z tym, że towar musiał być w sklepie rano, zaopatrzony zostałem w całodobową przepustkę. Połów odbywał się w nocy, głównie na obszarze od Borkowa do Majk, aby na godzinę siódmą dwa worki ryb mogły znaleźć się w sklepie. Dzięki pani Lange miałem zapłatę, ryby i mieszkanie na terenie getta. Sierpeckie getto nie było w żaden sposób odgrodzone, obmurowane. Nie był to teren zamknięty. Żydom jednak nie wolno było go opuszczać. A i Polacy, ze względu na ciągłe patrole niemieckie, tam nie zaglądali. Obawiali się, aby nie być posądzonym o pomoc Żydom, za co groziła kara śmierci. Od chwili utworzenia getta, Niemcy zaczęli realizować kolejne etapy antysemickiej polityki. Wywózki i praca składały się na codzienność ludności żydowskiej. Pracą naznaczony był każdy dzień. Niewykwalifikowanych robotników żandarmii pędzili rankiem do przeróżnych robót, np. do pogłębiania "Jeziórek". Wykwalifikowani pracowali na rzecz Niemców zgodnie z własnymi umiejętnościami. Wyżywienie otrzymywali na specjalne kartki żywnościowe, których racje były mniejsze od przysługujących Polakom.

Równolegle z wykorzystaniem siły Żydów, prowadzone były wywózki. Pierwsza taka akcja miała miejsce jeszcze w 1939 roku. W jej wyniku usunięte zostały osoby kalekie, zbierane przez jeżdżącą po terenie getta dorożkę oraz kobiety lekkiego prowadzenia (Polki). Wiem o tym na pewno,, gdyż jedna z takich pań mieszkała po sąsiedzku i razem z dzieckiem została wówczas wywieziona. Kilka miesięcy później w bożnicy zebrano wszystkich fachowców: krawców, szewców. Aresztowani robotnicy zostali wywiezieni. Ich los podzielili także właściciele wszystkich większych sklepów, które pozamykano, a towar przewieziono do zamienionego na magazyn kościoła Świetego Ducha. To były poważniejsze zaplanowane akcje, obok nich jednak, w wyniku łapanek, nieustannie znikały jakieś mniejsze grupki ludzi. Pamiętam z tego okresu straszne zdarzenie, którego byłem świadkiem i na skutek którego zmarł mój ojciec. 31 sierpnia 1940 roku przyszedł do mnie Żyd Kajfman oznajmiając, że trzeba zawieźć wóz żwiru do landratu. Zwrócono się z tym do mnie, gdyż ojciec mój miał żwirownię blisko szpitala. Rankiem następnego dnia, w trakcie załadunku, zauważyliśmy nadjeżdżające dwa niemieckie samochody. Z pierwszego wysiadło około dwudziestu żandarmów, drugi zapełniali stojący z odkrytymi głowami ludzie. Podczas, gdy wysiadali z samochodu, żandarmii obstawili żwirownię. Ustawionych w szeregu mężczyzn podzielono na dwie grupy. Połowa poprowadzona została w stronę rzeki, skąd po chwili usłyszeliśmy strzały. Jak się później okazało, już w nocy przygotowano w tym miejscu groby. W tym czasie druga grupa zaczęła uciekać rozpraszając się w różnych kierunkach. Jeden z próbujących ucieczki wpadł do ogrodu mojego ojca.Tam też został zastrzelony, podobnie jak wszyscy pozostali. Ojciec wstrząśnięty tym zdarzeniem (nie widząc w pierwszej chwili zbiega sądził,że Niemcy strzelają do niego), po dwóch tygodniach zmarł na serce. W kilka dni później udałem się w tamte strony pod pretekstem pasienia krów, aby zobaczyć to miejsce z bliska. Pozostały tylko cztery beczki po chlorze i wapnie, którym zalewano i zasypywano groby. Po wojnie Polacy przenieśli ciała zamordowanych ze żwirowni do zbiorowej mogły obok cmentarza przy ulicy Kościuszki. Dziś miejsce to upamiętnia krzyż.

Tak Niemcy uczcili rocznicę wybuchu wojny, rozstrzeliwując aresztowanych, przywiezionych spoza Sierpca. Na przełomie 1941 i 1942 roku, wracając z okolic Skępego, byłem także świadkiem planowanej akcji palenia bożnic. Mijając po drodze pożary w Skępem, Lipnie starałem się jak najszybciej dotrzeć do domu, by ostrzec najbliższych. To wówczas spłonęła przepiękna żydowska synagoga w Sierpcu. W trakcie pożaru do domu wpadł Niemiec krzycząc w moją stronę: "ratować! ratować!". Na szczęście nie zareagowałem udając całkowitą obojętność. Niestety dwaj młodzi żydowscy chłopcy zginęli na moich oczach - jeden, bo na podobny okrzyk chwycił wiadro z wodą, drugi - bo z przerażenia zaczął uciekać.

W wyniku eksterminacji liczba Żydów w sierpeckim gettcie ciągle zmniejszała się, dochodząc do około 100 osób w końcu 1942 roku. Wieści o zagładzie Żydów, zwiększony rygor, częstsze patrole, zapowiadały moment "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej". W piękny, zimny ranek 1942 roku (listopad, grudzień) nastąpiła likwidacja getta. To był poniedziałek. O świcie Żydzi wypędzeni zostali na ulicę. Obserwowałem wszystko przez zasłoniete okna. Z dziećmi i niewielkimi tobołkami, stali w dwuszeregu na zimnym deszczu. Stali spokojnie i nagle usłyszałem narastający pomruk, który przeszedł w głośny śpiew: "Ojra, ojra przez nas wojna". Do dziś nie potrafię wytłumaczyć tego zachowania. Rozwścieczeni Niemcy (wysiedleniem z getta zajmowali się Niemcy przyjezdni, a nie miejscowi żandarmii), nakazali odwrócić się szeregowi i zaczęli bić pałkami śpiewających. To był okropny widok. W tym czasie wybiegł z szeregu kilkuletni chłopczyk, znikając w jednym z domów. Tak zebranych Żydów zapędzono do ogrodu przy kinie, gdzie załadowano na samochody i wywieziono. Wcześniej jednak odebrano im wszystkie rzeczy, nakazując złożyć zabrane pakunki w kościele Świętego Ducha. Zaraz potem przyszło do mnie dwóch żandarmów z nakazem pilnowania opuszczonej dzielnicy i dozoru nad pożydowskim mieniem. Idąc za mną od domu do domu plombowali drzwi, nalepiając kartki papieru. Miało to zapobiec rabunkom, ale wkrótce okazało się, że cywilni Niemcy rozpoczęli kradzież. Na moje zgłoszenie dwóch żandarmów przyszło ponownie do getta. Sprawdzenie stanu mieszkań zakończyło się wstrząsającym odkryciem. Trzy budynki dalej od mojego domu, w mieszkaniu na schodach, zabaczyliśmy siedzącego chłopca tulącego butelkę mleka w ramionach. Tak jakby spał. Tego samego, który wcześniej wybiegł z szeregu. Dostał kulę w głowę, przeszła przez obie skronie. Najprawdopodobniej ze stojącego szeregu matka wysłała dziecko do domu po mleko, skąd już nie wróciło. Jeden żandarm udawał, że tego chłopca nie widzi, a drugi zwymiotował. Aby zapobiec dalszym rabunkom na terenie byłej dzielnicy żydowskiej, zaczęły chodzić patrole. Jednocześnie zorganizowano ludzi, którzy zbierali pozostawione mienie - aby je jak najwcześniej umieścić w kościele Świętego Ducha zamienionego na magazyn. Oczyszczone z cenniejszych rzeczy drewniane domy zaczęto wyburzać. Do pozostawionych domów w lepszym stanie przesiedlono Polaków. Z tego okresu pamietam jeszcze jedno wstrząsające przeżycie, które dotknęło bezpośrednio moją rodzinę. Wkrótce po likwidacji getta do mojego domu wpadł Niemiec i z lufą wycelowaną w moim kierunbku wrzasnął: "Ein Jude!". Gdyby nie natychmiastowy instynktowny okrzyk: "Polen", na pewno zginęlibyśmy. Dopiero żonie, mówiącej dobrze po niemiecku, udało się wytłumaczyć, jak to się stało, że mieszkamy na terenie getta, nie będąc Żydami. Do dziś pamiętam widok tej lufy.

Tak zakończył się żywot ludności żydowskiej w Sierpcu. Nie wszyscy jednak zginęli. Niektórzy odwiedzili miasto po wojnie, przez jakiś czas kilku Żydów tu zamieszkiwało. Obecnie jedynym Żydem zaglądającym do Sierpca jest pan Leon Gongoła. A o losach tak wielu chciałbym się dowiedzieć.

Na podstawie ustnej relacji Józefa Przybyszewskiego opracowała: Jolanta Domańska. Przedruk z czasopisma "Rozmaitości Sierpeckie" 1997 nr 33-34