Adam Zwoliński

W Inspektoracie i w Szkole Wieczorowej dla Rzemieślników

Był maj 1935 roku, upamiętniony śmiercią Marszałka Józefa Piłsudskiego. Maj pamiętny i dla mnie. Właśnie ukończyłem naukę w seminarium nauczycielskim imienia Waleriana Łukasińskiego w Wymyślinie koło Skępego (powiat Lipno). Pięć lat nauki w tej szkole to najpiękniejszy okres mojego, długiego już życia. Lata koleżeństwa, przyjaźni, marzeń, poznawania świata, i z książek i z realiów ówczesnego życia. Wróciłem do Sierpca ("ciuchcią"), na łono sześcioosobowej rodziny (ojciec, 3 siostry i brat, ja najstarszy - matka zmarła przed 3 laty). Ojciec, inwalida wojenny, był bez pracy. Ze służby wojskowej zostałem zwolniony jako "jedyny żywiciel rodziny". Pełen zapału do pracy, zgłosiłem się w Inspektoracie Szkolnym. Niestety - ani w Sierpcu, ani w okolicy nie było wolnego stanowiska w szkołach. Paradoks - z jednej strony nadmiar nauczycieli i brak etatów, z drugiej - brak szkół i przeładowane klasy. Obowiązywał wówczas kandydatów na nauczycieli rok bezpłatnej praktyki - ale i tej nie otrzymałem. Miałem jednak trochę szczęścia. Zasłużone seminarium w Wymyślinie było już w stadium likwidacji, a dotychczasowy jego dyrektor, Jan Gondzik, został przeniesiony w tymże 1935 roku do Sierpca na stanowisko inspektora szkolnego obwodu obejmującego powiaty: Sierpc, Rypin i Płońsk. Byłem niezłym uczniem - zwłaszcza z geografii, której Gondzik był nauczycielem. Prowadziłem w seminarium gabinet geograficzny, stację meteorologiczną IV rzędu, spółdzielnię uczniowską - nie płaciłem więc za internat (60 zł miesięcznie), bo i skąd? Inspektor Gondzik starał się i teraz mi pomóc. Wprawdzie praktyka, nawet bezpłatna, była mi niedostępna, ale zostałem zatrudniony w Towarzystwie Budowy Publicznych Szkół Powszechnych przy Inspektoracie Szkolnym, z płacą 70 zł. miesięcznie. Miałem więc grunt pod nogami (dniówka robotnika w magistracie wynosiła wówczas - 2 zł. - dwa złote). Nadto kierownik Szkoły nr 1, niezapomniany przez pokolenia Sierpczan, Jan Wierzbowski, zacna dusza, kierujący jednocześnie szkołą wieczorową dla rzemieślników, zlecił mi naukę w tejże szkole (przedmiot "fizyka i chemia przemysłowa") z płacą 2,5 zł. za godzinę(!). Nazwa przedmiotu brzmi dumnie, ale nie było programu i podręcznika. Program ułożyłem sobie sam. Byłem naładowany jeszcze wiedzą ze szkoły, umiałem korzystać z literatury, zwłaszcza z serii "Wiedza" Trzaski, Everta i Michalskiego i książki "Chemia w życiu codziennym". Uczyłem więc piekarzy i cukierników - dlaczego ciasto rośnie, murarzy - o właściwościach zaprawy murarskiej i materiałów budowlanych, krawców - o tekstyliach itd. - zależnie od zawodów i zainteresowań uczniów. Uczniowie byli moimi rówieśnikami (liczyłem 19 lat), lub ludźmi nieco tylko starszymi, terminatorami róźnych rzemiosł (za naukę płacili majstrom, pracowali bezpłatnie). Stąd wywodzi się moja żona, szwagier i wielu rzemieślników-przyjaciół, którzy dobrze ten okres pamiętają. Uczniowie byli chętni do nauki, gdyż ukończenie 2 lub 3-letniej szkoły ( zależnie od liczby ukończonych klas szkoły powszechnej) było warunkiem dopuszczenia do egzaminu czeladniczego. Niektórzy uczniowie wykazywali się sporą wiedzą i zainteresowaniami wykraczającymi poza "program". Musiałem więc być przygotowanym na trudniejsze pytania. Dawałem sobie radę bez uszczerbku autorytetu. Dziewczęta, jak to dziewczęta, tak Polki jak i Żydówki, próbowały często flirtu w czasie spaceru na przerwach. Atmosfera na lekcjach była prawie koleżeńska. Nauczyciele ze Szkoły nr 1 - koledzy Stanisław Kopyra, Jan Wierzbowski, Jerzy Gil, Kazimierz Konrad - architekt miejski, ksiądz Dubos - według -mnie świetni. Zdobyć pracę w zawodzie nauczycielskim, jak to sam doświadczyłem, nie było łatwo, ale status materialny nauczyciela, szczególnie wiejskiego, na tle powszechnej nędzy, był niezły. Nauczyciel kontraktowy po seminarium zaczynał od 100 zł, po trzech latach nauczyciel tymczasowy (kontarktowy) otrzymywał 160 zł, a etatowy 210 zł. W grupie IX (najwyższej) nauczyciel z wyższym wykształceniem dochodził do 360 zł. - Na tle 2-złotowej dniówki robotnika magistrackiego czy 1-złotowej wyrobnika wiejskiego - były to bajońskie dochody, tym bardziej, że nauczyciele otrzymywali dodatki mieszkaniowe (15 zł samotny, 30 zł posiadający rodzinę), a kierownicy szkół wiejskich także sporą działkę ziemi (często było to wręcz gospodarstwo rolne ze służbą, przynoszące spore dochody). Nic dziwnego, że w Sierpcu wielu nauczycieli zbudowało w latach 30-tych ładne domki a dzisiejszą ulicę Braci Tułodzieckich nazywano "Nauczycielską". Praca w Inspektoracie Szkolnym, gdzie moim szefem był podinspektor szkolny na powiat rypiński Michał Cezak, to oddzielny temat. Dość powiedzieć, że z dochodów z imprez, darów społeczeństwa, na ogół biednego, zwłaszcza od rodziców, dzięki aktywności nauczycieli, zbudowalismy w naszym obwodzie szkolnym kilkadziesiąt szkół - m.in. w Zawidzu, Raciążu, Koziebrodach, Krajkowie, Uniecku, Żurominie. Miałem więc niemal codzienny kontakt z nauczycielami trzech powiatów, składających się na obwód szkolny. Michał Cezak, przystojny kawaler, wręcz amant, pedantyczny, wymagający podinspektor, opiekował się powiatem rypińskim. Jego oczkiem w głowie i hobby była budowa szkół i podlegające mu "biuro", które prowadziłem. Mnie też ta praca fascynowała. Byłem dumny z jej wyników. Pamiętam rok 1938, gdy na skwerku u zbiegu ulic Piastowskiej i Płockiej, za sprawą kolegi Wierzbowskiego, ustawiono 13 czworokątnych 4-metrowych słupów reklamowych (ściany z pergaminu) z pionowymi napisami na każdej ścianie "Budujemy szkoły", a u szczytu każdego słupa wielkie litery, tworzące również ten napis. Sierpc był olśniony (dosłownie), zwłaszcza wieczorami, gdy zapłonęły od wewnątrz żarówki. Kolega Górzyński skomponował nawet stosowną piosenkę, "Budujemy szkoły", śpiewaną powszechnie. Ze szkół, które były głównymi organizatorami akcji (współzawodniczyły ze sobą), napływały pieniądze ze zbiórek ulicznych podczas Dni Oświaty w maju i obfita dokumentacja: listy ofiarodawców, zestawienia sprzedaży znaczków, chorągiewek itp. Łącznie wpłaty ubogich ludzi składały się na sumy bardzo poważne. Mój bezpośredni przełożony Michał Cezak został zamordowany już w październiku 1939 roku, gdy pod pozorem organizacji nauki w szkołach, okupanci zgromadzili nauczycieli z powiatu rypińskiego i rozstrzelali ich w lasach skrwileńskich. Zginęła wówczas też m.in.Jadzia Betlejewska, moja następczyni na bezpłatnej praktyce w Szkole nr 2. W Sierpcu, na szczęście, do takiej "konferencji" nie doszło.

Głównym inspektor em był Jan Gondzik. Byłem zaprzyjaźniony z całą rodziną inspektora jeszcze w Seminarium w Wymyślinie (zapraszano mnie na Boże Narodzenie i Wielkanoc do ich domu), teraz nadal utrzymywałem z nimi przyjazne stosunki. Państwo Gondzikowie mieszkali w domu Bolmana, blisko szpitala. Jan Gondzik był w Sierpcu wysoko cenioną osobistością - chyba nr 2 tuż po staroście (najpierw Leonie Rożałowskim, byłym rotmistrzu Pułku Strzelców Konnych w Płocku, a potem Stefanie Morawskim). Inspektor cieszył się wśród nauczycieli autorytetem. Pochodził z powiatu jędrzejowskiego, był inwalidą 1920 roku. Ukończył Państwowy Instytut Nauczycielski, był wybitnym pedagogiem, samokształceniowcem o szerokich horyzontach. Potrafił zainteresować uczniów swoim przedmiotem - m.in. dobrze wyposażonym gabinetem geograficznym. Orientacja polityczna - BBWR. Po II wojnie był dyrektorem seminarium nauczycielskiego w Płocku, a następnie w Wejherowie. Prowadził kursy dokształcające dla nauczycieli niewykwalifikowanych. Jego syn, Władysław, po wojnie został radcą ambasady polskiej w Londynie, następnie w Turcji.

Instruktorem oświaty pozaszkolnej był Franciszek Midura (ur. w 1898 roku w Wadowicach Górnych k.Mielca, zmarł w 1986 roku w Sosnowcu u syna Jana, inżyniera w hucie Katowice). Midura był wówczas spiritus movens wszelkich poczynań oświatowych i kulturalnych. Zaprzyjaźniłem się z nim i jego rodziną i utrzymywałem kontakt aż do jego śmierci. Szczególnie bliskie stosunki łączyły mnie z Franciszkiem Midurą w okresie okupacji, gdy był pełnomocnikiem rządu londyńskiego na Okręg Północnego Mazowsza. Ukrywał się na wsi, w gminie Stawiszyn, w Głodowie, w domu państwa Osieckich, kuzynów swej żony i w okolicznych wsiach. Do Sierpca przywoził go furą, na lewą przepustkę, kuzyn, Zdzisław Osiecki. W moim mieszkaniu miał przez całą okupację ostoję. W tym czasie zgnięła w maneżu córeczka państwa Midurów. Po wojnie majątek Osieckich został rozparcelowany, gdyż przekraczał 50 ha. Rodzina się rozproszyła.

Wpływ Franciszka Midury decydował o kierunku moich dalszych zainteresowań zawodowych - oświatowo-kulturalnych. W owym czasie nie było osobnych oddziałów czy referatów kultury, cała tzw. oświata pozaszkolna była w gestii Ministerstwa WRiOP (Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego). Domeną F.Midury w Inspektoracie Szkolnym były więc amatorskie zespoły teatralne, chóry, świetlice, biblioteki, kursy dokształcające itd. (również podlegające instytucjom i organizacjom społecznym). Midura miał szerokie zainteresowania, znaczną część swojej pensji przeznaczał na czasopisma i nowości wydawnicze. U niego można było przejrzeć "Wiadomości Literackie", "Gazetę Polską", "Robotnika", "IKC", "Wolnomyśliciela" i inne czasopisma, wypożyczyć aktualną książkę. Ja i inni nauczyciele szeroko korzystaliśmy z tych mozliwości. Ciekawe były rozmowy, prowadzone z poszanowaniem racji adwersarzy o różnych orientacjach politycznych. Czasem czytałem "Mały Dzienniki" (5 gr) Ojca Kolbego i nie mogłem nadziwić się prymitywnemu antysemityzmowi szerzonemu na jego łamach, powielanemu, niestety, niemal z każdej ambony, Widziałem wyniki - na razie niszczenie straganów i wybijanie szyb w sklepach żydowskich. Midura także - mimo jego umiarkowania - bywał gromiony z "ambony". Inspektorat mieścił się przy ul.Płockiej, w kamienicy Lendzionowskiego. Przez pokój Midury (przechodni) przewijało się mnóstwo osób, które zatrzymywały się tu w sprawach urzędowych lub po prostu na pogawędkę. Zachodził tam często, już wówczas lewicujący Kazimierz German. - inspektor OTO i KR (Okręgowe Towarzystwo Organizacji i Kółek Rolniczych - któremu prezesował prezes Marian Ambor) i działacz ZMW "Siew", dyskutując gromkim głosem na tematy polityczne i oświatowe. Bywał w Inspektoracie Bronisław Chojnacki - kierownik szkoły w Susku, poseł na Sejm, pełniący wiele ważnych funkcji społecznych w powiecie (m.in. prezesował BBWR-owi, później OZON-owi) zarządowi Powiatowem Związku Nauczycielstwa Polskiego, Powiatowem Związkowi Ochotniczych Straży Pożarnych, POW). Bywał Ludwik Bomert, z pochodzenia Niemiec, redaktor naczelny tygodnika "Ziemia Mazwiecka" (zamordowany przez okupantów już w 1939 r. wraz z żoną). Bywali tu często kierownicy szkół z całego obwodu, m.in. Zygmunt Werdenowski z Poniatowa (późniejszy dyrektor płockiej "Małachowianki"), Stanisław Magiera z Koziebród, Leon Sułkowski z Bieżunia, Stanisław Malanowski z Uniecka. Wszystkich ich znałem i podziwiałem, jako początkujący, niedoświadczony młodzik. To było niezwykle cenne uzupełnienie nauki w wymyślińskim seminarium ! Niestety, jak już wspomniałem, wielu nauczycieli i pracowników Inspektoratu Szkolnego, z którymi współpracowałem i przyjaźniłem się, nie przetrwało wojny.

Z rękopisu udostępnionego przez Autora